środa, 13 sierpnia 2014

Do muzeum tylko z dzieckiem



Aylesbury jako miasto niczym nas nie zachwycało.
Od półtorej miesiąca znaliśmy jedynie lokację shopping center, w którym uzupełnialiśmy zapasy żywności. Do centrum, zapuszczaliśmy się jedynie po kawę i chrupki kukurydziane, gdyż tam właśnie znajduje się Polski Sklep. 

Z upływem czasu wyrzuty sumienia zaczęły drążyć nasze dusze i postanowiliśmy jednak zajrzeć w głąb miasta oraz odkryć jego niedocenione uroki.
Z zapasem chrupek , aparatem oraz z  pewną taką nieśmiałością wyruszyliśmy na poszukiwanie zakątków, które mogły by nas zaskoczyć.
W samym centrum natrafiliśmy na co dwutygodniowy targ staroci. Po uważnym zanalizowaniu znajdujących się tam przedmiotów  ruszyliśmy dalej. 




Weszliśmy w uliczkę, która doprowadziła nas na dziedziniec  pubu mieszczącego się  XV wiecznym budynku, a pamiętającego jeszcze czasy Henryka VIII. 













Po wypiciu energetycznej dawki kofeiny stwierdziliśmy, że wypadało by zobaczyć muzeum które, znajduję się zaledwie ulicę dalej. 

Muzeum hm… z Tosią hm…?
To chyba nie za dobry pomysł, tym bardziej, iż humor naszej pierworodnej nie był tego dnia zbyt dobry…

Nie zrażeni , postanowiliśmy, że zaryzykujemy tym bardziej, iż nic nie traciliśmy - w UK muzea są za darmo :)

Muzeum mieści się w zabytkowej części miasta, co będzie można dostrzec na poniższych fotografiach. Świetnie urządzone zachęca do zwiedzania nie tylko dorosłych, ale przede wszystkim dzieci. Idealna lokalizacja sklepu sprawia, że pomimo, iż nie płaci się tam za wstęp to jednak po wyjściu ze sklepu ma się wrażenie, iż kupiło się bilety przynajmniej dla połowy miasta. Nazywa się to fachowo marketing.  Zacznij od sklepu, obejrzyj wystawę, wyjdź na sklep i na tzw. fali kup więcej. Czyli bilans się zamyka.
Ekspozycje w muzeum były przygotowane doskonale. W każdej sali znajdowały się przedmioty powiązane z tematyką wystawy które, dzieci mogły dotykać do woli. 










Koncepcja muzeum bardzo nam odpowiadała gdyż mogliśmy w spokoju wszystko obejrzeć, podczas gdy  córka zajęta była zabawą. To co nas zdumiało to ogólna dostępność oraz  brak zakazów. W każdej sali nasze 3 letnie dziecko odnajdywało rzeczy tak pochłaniające jego uwagę, że po obejrzeniu przez nas kolejnej ekspozycji zmuszeni byliśmy na nią czekać.
W ostatniej sali ukazującej spuściznę XVI wiecznych Tudorów, odnalazła wspaniałą zabawę w  przygotowanych zestawach edukacyjnych. 

Słowami „Mamo, ja nie wiezie” wyraziła swoje zdumienie na fakt,  iż Tudorowi nie znali frytek i czekolady :)


 









Muzeum zabezpieczyło się również na wypadek zbyt szybkiego wyeksploatowania najmłodszej publiczności  i zorganizowało pokój zabaw, w którym sfrustrowany rodzic może zaznać odrobiny spokoju. 




  Opuszczając muzeum myśleliśmy o tym ile trzeba zapłacić w Polskich muzeach miejskich i jak to jest zorganizowane,  zarówno dla rodziców jak i dla dziecka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz