Aylesbury jako miasto
niczym nas nie zachwycało.
Od półtorej miesiąca znaliśmy jedynie lokację
shopping center, w którym uzupełnialiśmy zapasy żywności. Do centrum, zapuszczaliśmy się jedynie po
kawę i chrupki kukurydziane, gdyż tam właśnie znajduje się Polski Sklep.
Z
upływem czasu wyrzuty sumienia zaczęły drążyć nasze dusze i postanowiliśmy
jednak zajrzeć w głąb miasta oraz odkryć jego niedocenione uroki.
Z zapasem chrupek
, aparatem oraz z pewną taką
nieśmiałością wyruszyliśmy na poszukiwanie zakątków, które mogły by nas
zaskoczyć.
W samym centrum
natrafiliśmy na co dwutygodniowy targ staroci. Po uważnym zanalizowaniu
znajdujących się tam przedmiotów ruszyliśmy dalej.
Weszliśmy w
uliczkę, która doprowadziła nas na dziedziniec pubu mieszczącego się XV wiecznym budynku, a pamiętającego jeszcze
czasy Henryka VIII.
Po wypiciu
energetycznej dawki kofeiny stwierdziliśmy, że wypadało by zobaczyć muzeum
które, znajduję się zaledwie ulicę dalej.
Muzeum hm… z
Tosią hm…?
To chyba nie za
dobry pomysł, tym bardziej, iż humor naszej pierworodnej nie był tego dnia zbyt
dobry…
Nie zrażeni ,
postanowiliśmy, że zaryzykujemy tym bardziej, iż nic nie traciliśmy - w UK muzea
są za darmo :)
Muzeum mieści się
w zabytkowej części miasta, co będzie można dostrzec na poniższych fotografiach.
Świetnie urządzone zachęca do zwiedzania nie tylko dorosłych, ale przede
wszystkim dzieci. Idealna lokalizacja sklepu sprawia, że pomimo, iż nie płaci
się tam za wstęp to jednak po wyjściu ze sklepu ma się wrażenie, iż kupiło się
bilety przynajmniej dla połowy miasta. Nazywa się to fachowo marketing. Zacznij od sklepu, obejrzyj wystawę, wyjdź na
sklep i na tzw. fali kup więcej. Czyli bilans się zamyka.
Ekspozycje w
muzeum były przygotowane doskonale. W każdej sali znajdowały się przedmioty
powiązane z tematyką wystawy które, dzieci mogły dotykać do woli.
Koncepcja muzeum
bardzo nam odpowiadała gdyż mogliśmy w spokoju wszystko obejrzeć, podczas
gdy córka zajęta była zabawą. To co nas
zdumiało to ogólna dostępność oraz brak
zakazów. W każdej sali nasze 3 letnie dziecko odnajdywało rzeczy tak
pochłaniające jego uwagę, że po obejrzeniu przez nas kolejnej ekspozycji
zmuszeni byliśmy na nią czekać.
W ostatniej sali ukazującej spuściznę XVI
wiecznych Tudorów, odnalazła wspaniałą zabawę w przygotowanych zestawach edukacyjnych.
Słowami
„Mamo, ja nie wiezie” wyraziła swoje zdumienie na fakt, iż Tudorowi nie znali frytek i czekolady :)
Muzeum
zabezpieczyło się również na wypadek zbyt szybkiego wyeksploatowania
najmłodszej publiczności i zorganizowało
pokój zabaw, w którym sfrustrowany rodzic może zaznać odrobiny spokoju.
Opuszczając
muzeum myśleliśmy o tym ile trzeba zapłacić w Polskich muzeach miejskich i jak
to jest zorganizowane, zarówno dla rodziców jak i dla dziecka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz